Wtorek, drugi dzień urlopu, piąta rano. Dzwoni ten mały szatan, ale jest za daleko, żeby go wyłączyć. Chwila zastanowienia w stylu „po co ja tam właściwie jadę…?”, ciągle dzwoni. Po uporaniu się z budzikiem standardowa procedura poranna, czyli zęby, zimny prysznic, herbatka. Chwilę później słychać klakson pod domem. Normalnie zastanawiałbym się, co to za szaleniec wydurnia się wczesnym rankiem, ale wiem, że to mój transport. Torby jakoś się zmieściły, wsiadam do tyłu, kolana pod brodą, jedziemy na Gamescom!
Radość nie trwała zbyt długo. Po 15 minutach jazdy kolana i nogi odmówiły posłuszeństwa. Stwierdzam, że Peugot 207 nie nadaje się do takich podróży. Zdenerwowanie potęguje fakt, że A2 skasowała nas na 40 zł, no ale przynajmniej jedzie się przyzwoicie. Swoją drogą, niemieckie autostrady wcale takie rewelacyjne nie są i przede wszystkim należy uważać na tę z czerwoną nawierzchnią.
Dzień pierwszy targów zarezerwowany był tylko dla wybrańców. Nie jesteś z prasy? Nie stać Cię na bilet dedykowany biznesmenom? Zapomnij o wejściu! Jesteśmy przed czasem, całkiem sporo przed czasem, bo nawet centrum kongresowe jest jeszcze zamknięte. Przez szybę widać końcowe prace, dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. Mamy czas, to może słów kilka o samej imprezie.
Największe w Europie targi gier komputerowych, ponad ćwierć miliona odwiedzających, niespełna 200 000 metrów kwadratowych powierzchni wystawowej, prawie tysiąc wystawców, spośród których wielu nie poprzestaje na pokazaniu jednego tytułu. Dla ułatwienia postaram się zobrazować nieco te liczby. Żeby zmieścić naraz wszystkich ludzi, którzy tego lata odwiedzili Kolonię potrzebowalibyśmy sześciu Stadionów Narodowych. Stoiska wystawowe i cała niezbędna przestrzeń to mniej więcej 26 pełnowymiarowych boisk piłkarskich.
Dobra, otwarte! Wchodzimy! Szybka weryfikacja, czy my to my, rozpłaszczenie się w centrum prasowym, krótka rozmowa z personelem i lecimy. Czasu jest mało, a do obejrzenia całkiem sporo.
Targi gier komputerowych to nie tylko gry komputerowe. Generalnie rynek gier to nie tylko gry. Coraz śmielej ten rodzaj rozrywki wchodzi w inne dziedziny naszego życia i zakorzenia się w popkulturze. Bez trudu w sklepach z zabawkami znajdziemy dzisiaj „wściekłe ptaki” (Angry Birds), a w Empiku całkiem sporo książek poświęconych Minecraftowi. Wszystkie te gadżety czekają tylko aż rodzic spuści na chwilę z oka swoją pociechę. To wystarczy. Jak dzieciak już dorwie w ręce swojego ulubieńca z ekranu to nie ma przebacz – płać i płacz. Czy to maskotka, czy książka, czy klocki popularnej duńskiej marki, wszystko co znają z gier na starcie ma bonus do atrakcyjności. Nie łatwo odmówić córce czy synowi kupna nowej zabawki, podczas gdy niedawno samemu kupiło się nową edycję kolekcjonerską gry, na którą trzeba było czekać długie miesiące.
Warto zainteresować się tym rynkiem już teraz, ponieważ obecnie jest on wart około 80 mld dolarów i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższych latach tendencja wzrostowa miałaby się odwrócić. W Polsce za sprawą kilku głośnych premier coraz śmielej mówi się o tym, o czym świadomi gracze wiedzą od dawna. Co trzeci Polak gra w gry, a ponad połowa graczy regularnie wydaje na to pieniądze. Kupujemy także coraz więcej tematycznie powiązanych gadżetów. Od sprzętu komputerowego z logiem naszej ulubionej produkcji, poprzez odzież, aż po zabawki i kolekcjonerskie figurki, których jedynym zadaniem jest ładne prezentowanie się na półce. Nie można powiedzieć, że Polska raczkuje w tej dziedzinie, ale też nie można rzecz, że nasz rodzimy rynek wirtualnej rozrywki jest dalece rozwinięty. Rozwija się coraz szybciej i śmielej. Najlepszym tego przykładem jest chociażby ostatnia transmisja rozgrywek e-sportowych w popularnej stacji telewizyjnej. Być może jest to dobry czas, żeby wejść do gry ze swoim biznesem i zagarnąć kawałek tortu? Swoją drogą, wspominałem o poduszkach 18+ z wizerunkami bohaterów, a raczej bohaterek z gier i odżywkach dla profesjonalnych graczy? Nie? No to wspominam.
Po kilkunastu kilometrach przebytych poprzedniego dnia, jedyne o czym myślę to wygodny fotel. Mimo wszystko zaciskam zęby i brnę dalej, wszak w planach mam jeszcze do zobaczenia i przetestowania całkiem sporo tytułów. Przez moment myślałem, że mam omamy, ale jednak nie, to tylko amerykanie robią real-time marketing. Siadam na fotelu z moich marzeń.
Paradoksalnie, podczas targów poświęconych grom komputerowym, najbardziej w pamięć zapadło mi stoisko z meblami. Tak, z meblami, a konkretniej z fotelami. Jak lepiej można zainteresować klienta fotelem, niż podsuwając mu go wtedy, gdy najbardziej go potrzebuje? Z pewnością od „Need for Seat” można uczyć się sztuki marketingu.
Gamescom to specyficzne targi, poniekąd dlatego, że odwiedzający je ludzie to w dużej części bardzo świadomi konsumenci, dlatego też firmy zabiegające o ich względy muszą się nieźle nagimnastykować, aby osiągnąć swój cel. Przedstawiony przeze mnie wcześniej przykład to tylko jeden z wielu. Uważna obserwacja tego, jak zorganizowane są stoiska, jak zachowują się wystawcy, co oferują swoim potencjalnym klientom to potężna lekcja dla każdego, kto trudni się fachem „marketingowca”. Dlatego też gorąco polecam wycieczkę do Kolonii osobom z branży interaktywnej, które niekoniecznie lubują się w elektronicznej rozrywce. Z pewnością dowiedzą się tam między innymi tego, jak przy pomocy breloczka w kształcie krowy kontrolować zachowanie kilkuset osób. Początkowo widząc tę scenę też myślałem, że to żart, ale nie, niestety…
Targi Gamescom przez swoją niepowtarzalną atmosferę są miejscem, w którym świetnie odnajdzie się nawet laik elektronicznej rozrywki. Niesamowita różnorodność widowisk to z jednej strony kopalnia wiedzy i doświadczeń, a z drugiej raj dla miłośników rozrywki i nowinek technologii rozrywkowej. Gorąco polecam i zachęcam do krótkich wakacji w Kolonii. Przyszłoroczne show zaczyna się już 17 sierpnia.